Відображення мережевого вмісту Відображення мережевого вмісту

Wiadomości

Навіґативний ланцюжок Навіґативний ланцюжок

Відображення мережевого вмісту Відображення мережевого вмісту

O medycynie graniczącej z cudem

Rozmowa z profesorem Januszem Skalskim, kierownikiem Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie.

- Wiele czynników złożyło się na to, że dwuletni Adaś, dziecko w stanie ekstremalnego wychłodzenia organizmu, uważanego dotąd za niemożliwy do przeżycia, został uratowany i wraca do zdrowia. Sprawna akcja ratunkowa, profesjonalizm Michała Godynia, policjanta z Krzeszowic, który odnalazł dziecko i szybko zaniósł je do najbliższego domu, a tam reanimował do czasu przyjazdu karetki. Nie bez znaczenia jest też fakt, że miejscowość, w której to wszystko się stało, znajduje się relatywnie niedaleko, bo około 40 kilometrów od Krakowa. Nie do przecenienia jest oczywiście to, co działo się tu, w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. Panie Profesorze, proszę pokrótce opowiedzieć o tych pierwszych minutach, a potem godzinach Adasia w szpitalu i o decyzjach, które lekarze wtedy podejmowali.

- Pierwsza decyzja to, że dziecko trzeba niezwłocznie podłączyć do aparatury ECMO, podjęta została w samochodzie, zanim jeszcze dotarłem do szpitala, zanim zresztą sam Adaś do niego trafił. Szybko jechali do kliniki również perfuzjoniści, czyli specjaliści od obsługi pompy do krążenia pozaustrojowego. Dyżurny lekarz, dr Marcin Gładki, był na miejscu, a i anestezjologów mieliśmy takich jak należy, znakomitych. Dodatkowo do asysty przyjechał jeszcze dr Rafał Żurek. Z takim zespołem można zrobić wszystko. Gdy dziecko wjechało na salę operacyjną, przejęliśmy akcję reanimacyjną i błyskawicznie oceniliśmy jego stan. Nakłuwanie naczyń nie wchodziło w grę. Podkłuwanie po to, żeby podać leki czy założyć kaniule, jest wykluczone. Poza tym podawanie jakichkolwiek leków dopóki nie przywróci się krążenia krwi nie ma żadnego sensu. Jedynym rozsądnym sposobem jest zawsze w takiej sytuacji bardzo szybko otworzyć klatkę piersiową, kontynuując reanimację i wprowadzić kaniule niezbędne do wszczęcia krążenia pozaustrojowego. Gdyby lekarze upierali się, aby nakłuwać, a dzięki temu uzyskać dobre linie pomiarowe i do podawania leków, to straciliby wtedy straszliwie dużo czasu, może nawet pół godziny.

Fot. Magdalena Oberc

- A to był czas, który mógł zaważyć na wszystkim.

- Tak. Kolejna sprawa. Jeśli mamy do czynienia z zatrzymaniem krążenia krwi, pacjenta nie wolno ogrzewać w trakcie reanimacji. Wręcz przeciwnie, podtrzymujemy stan hipotermii – głowę obkłada się lodem, chłodzimy go też materacem wodnym, który do tego służy. Obniżenie temperatury ciała pacjenta łączy się ze zmniejszeniem zapotrzebowania na tlen i stanowi znakomitą ochronę dla narządów ciała, przede wszystkim dla mózgu, serca i narządów trzewnych. Dopiero podłączenie do aparatury umożliwiającej zastąpienie własnego krążenia sztucznym daje możliwość rozpoczęcia ogrzewania dziecka, ale niezwykle powoli i ostrożnie. Nasza sala operacyjna standardowo jest wychładzana do temperatury poniżej 18 stopni Celsjusza, a w praktyce jest to 17 stopni. My w ogóle jesteśmy zespołem, który pracuje z pacjentami, którzy poddawani są głębokiej hipotermii w celach leczniczych. Dzięki temu wtedy były to dla nas czynności rutynowe. Klatkę piersiową otwieraliśmy kontynuując masaż serca. Otwarcie klatki piersiowej, gdy zespół jest sprawny, to moment, pięciominutowy zabieg. Lekarze w takiej dramatycznej sytuacji jak tamta nie mogą debatować o tym, co tu zrobić. Może tak? A może inaczej? To wszystko odbywa się bez zbędnych słów. Założenie kaniul – żylnej i tętniczej to krótka chwila. To nie jest dla nas coś zupełnie wyjątkowego. Tak nieraz zdarza się w naszym zawodzie i sprawność działania, aby szybko podłączyć krążenie pozaustrojowe podczas reanimacji jest niesłychanie ważna.

- Co działo się dalej?

- Zaczęliśmy stopniowo, ale bardzo wolno podgrzewać organizm dziecka. I wtedy zobaczyliśmy pierwszy dobry znak. Serce chłopca zaczęło się bardzo ładnie kurczyć. Było słabe, ale się kurczyło. Przewieźliśmy Adasia na Oddział Intensywnej Terapii Kardiochirurgicznej, gdzie systematycznie go dogrzewaliśmy przez kolejnych sześć godzin. Dalej zaczęliśmy obserwować i badać wszystkie jego wewnętrzne narządy. Objawem, który bardzo nas ucieszył było zwężenie źrenic. Można było mieć nadzieję, że mózg żyje. Owszem, niekiedy dzieje się tak, że źrenice ładnie się obkurczają, ale pacjent mimo to wychodzi z ciężkim uszkodzeniem mózgu, stąd nasz umiarkowany optymizm. Proszę się więc nie dziwić temu, że byliśmy bardzo oszczędni w słowach i tak zdawkowo informowaliśmy o rokowaniach. Przypadek Adasia musiał wymagać cierpliwości. Mija dwa i pół dnia. Stopniowa zaczęliśmy też obciążać serce, przechodzić z krążenia wspomaganego na krążenia własne. Wspierając farmakologicznie krążenie Adasia, odłączyliśmy go od ECMO, ale zostawiliśmy otwartą klatkę piersiową na wypadek, gdyby doszło do pogorszenia. Byliśmy przygotowani do ewentualnego powrotu do wspomagania krążenia. Czasem bowiem trudno przewidzieć, czy krążenie własne pacjenta będzie na tyle wydolne, aby pozostać na własnym rozrachunku. Następnego dnia postanowiliśmy zamknąć klatkę piersiową. Przestaliśmy podawać leki zwiotczające, potem zaczęliśmy ograniczać leki narkotyczne. Dziecko zaczęło się nam powoli wybudzać. To był proces prowadzony pod stałą i baczną kontrolą stanu neurologicznego, wszelkich zachowań i odruchów dziecka. Obrzęki bardzo ładnie zaczęły ustępować, nerki chłopca zaczęły znakomicie pracować, a to oznacza, że narządy trzewne nie ucierpiały. Szło dobrze. Owszem, rozwinęło się zapalenie płuc się, ale to nas nie dziwi. Tak skrajne wychłodzenie dróg oddechowych musiało doprowadzić do nadkażenia.

- To były cztery długie doby walki o życie.

- Te cztery doby dramatycznego leczenia okazały się po prostu cudem w medycynie. Dziecko, które było już po drugiej stronie bariery życia i śmierci, wróciło do nas, do żywych. To był cud. Dwulatek trafił do nas w takim stanie, w którym można było stwierdzić jego zgon. I teraz pytanie: czy należy, czy nie należny podejmować tak drastycznego leczenia, gdy my nie mamy pewności, czy pacjent żyje. A człowiek ma prawo do godnej śmierci. Podkreślam to często ja, podkreślają to inni specjaliści, duchowni, podkreślają to etycy. Jeżeli mamy na stole operacyjnym zwłoki, ciało bez żadnych odruchów i podejmiemy próbę ratowania, to wtedy możemy być posadzeni o naruszenie majestatu śmierci. Majestat śmierci ma swoje prawa, eksperymentowanie w takiej sytuacji, upieranie się, że ja będę za wszelką cenę walczył o tego pacjenta, pomimo że mogę mieć przeświadczenie, iż mózg umarł, to jest niegodne i lekarz nie powinien tego robić.

- Ale tamtego niedzielnego poranka lekarze w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym postanowili zawalczyć o życie. I to była słuszna decyzja.

- Zahaczamy tutaj o bardzo delikatną sprawę, a mianowicie o to, co nazywało się sztuką lekarską. I podkreślam tu: bardziej sztuką niż zawodem lekarskim. Czasem aby podjąć słuszną decyzję, lekarz musi się oprzeć nie tylko na nauce, swojej wiedzy i doświadczeniu, ale również na swojej intuicji. I gdy intuicja nam podpowiadała, że w tym małym człowieku tli się jeszcze życie, to nie wolno nam odstąpić od ratowania go. Ale żeby się zdać na intuicję, to trzeba mieć w sobie więcej dobrego niż złego. Jeśli ma się w sobie więcej złego, a ja niestety takich lekarzy znam, to taki człowiek nie powinien podejmować takich decyzji. Oby jak najmniej było takich lekarzy. Oskarża się mnie teraz, że mieszam mistycyzm z racjonalną medycyną, ale jak można nie dopatrywać się mistycyzmu w sztuce lekarskiej? Gdy sztuka lekarska zahacza właśnie o mistycyzm. I słowami wieszcza, „nie tylko starca szkiełko i oko", ale dusza ma decydować o tym, czy danego pacjenta powinniśmy za wszelką cenę ratować. I tak na to popatrzmy. Ten mały chłopczyk, gdy go dowieziono do szpitala, spełniał już te kryteria, aby nie podejmować reanimacji, ale kilka osób na miejscu zdarzenia podjęło już wcześniej decyzję, że próbują, że walczą. Czuli, że tam gdzieś głęboko tli się jeszcze życie i oni wszyscy mieli rację. Działali bardzo profesjonalnie, ale nade wszystko ratowali to dziecko za wszelką cenę, zachowali się wspaniale.

- Tu, w tym szpitalu, zespół osób dokonał rzeczy dotąd uważanej za niemożliwą. Medycyna nie znała przypadku, aby organizm wychłodzony do 12,7 stopni Celsjusza udało się przywrócić do życia. O małym chłopcu, który pokonał śmierć, i o tym jak krakowscy lekarze i pielęgniarki razem z nim o to życie walczyli, pisały największe agencje prasowe, a gratulacje z powodu tego niewyobrażalnego sukcesu płynęły z całego świata.

- Rzeczywiście poruszenie jest duże. Odbieramy dziesiątki listów, e-maili i smsów. List gratulacyjny wysłała pani prezydentowa Anna Komorowska. Przychodziły gratulacje z kilku krajów europejskich, Stanów Zjednoczonych, RPA. Biochemik prof. Krzysztof Wróblewski z University of Pennsylvania, którego kiedyś przed laty poznałem w Wistar Institute w Philadelphii, w jednym z najbardziej prestiżowych amerykańskich ośrodków naukowych, napisał do mnie miedzy innymi: „że to jest niesamowicie ciekawe, co Wam się udało, na dobrą sprawę graniczące z cudem". Cieszy się razem z nami Jerzy Owsiak, ale też kilkudziesięciu naukowców z różnych stron kraju, którzy przesyłali słowa uznania. Odezwali się także artyści i wiele innych osób, zupełnie niezwiązanych z medycyną. Jednym z pierwszych pasjonujących się przebiegiem leczenia naszego pacjenta Adasia był aktor Andrzej Grabowski. Miłe słowa przekazał Marcin Daniec, kilku znanych muzyków, publicystów. Mały Adaś stał się najbardziej sławnym polskim pacjentem, którego losy z niepokojem śledził niemal cały świat i sądzę, że miliony ludzi życzyły mu jak najlepiej.

Rozmawiała Kinga Mieszaniec-Nowak

 

Дата опублікації: 16.12.2014
опубліковано: Kinga Mieszaniec

Відображення мережевого вмісту Відображення мережевого вмісту